Po przebudzeniu rano okazało się, że to, co dręczyło w nocy
mnie i Tobiego to mała myszka. Rzeczywiście różowa, bo wylała się na nią farba.
Nazwałam ją Ruka. (nazywam tym imeniem wszystko – od ćmy i wiewiórki po lwy w
zoo i aligatory z animal planet). Ale Tobi się jej bał i nie mogłam jej
adoptować Q_Q Ale siedzi dalej pod łóżkiem a ja mam zamiar ją dokarmiać i
basta!
Dobra, ogarniwszy się (dop. Aut. nie ma takiego słowa, ale kojarzy mi się z Garnier.. garniwszy się… a to znowuż z garnkiem! Czyli Garnier = Garnek >.>) rozkazałam Mistrzowi Kajzerce zrobić sobie KAKAO. Jako, że dołączyłam do Akatsuki muszę pić złowieszcze kakao (dop. Aut. Mimo, że kakao to jest uosobienie dobra i nieba (w gębie)). Byłam zbyt wystraszona (no niby byłam fanką, ale do cholery, ja się boję komuś wysłać komentarz na deviantart’cie (może jestem nieśmiała, ale nie wiem, nie umiem ocenić żadnej swojej cechy prócz tego, że żem zboczona) to miałabym niby z kimś z Aka oko w oko stanąć?! No dobra… Oko w tors, bo jestem kurduplem).
Dlatego też postanowiłam siedzieć w pokoju na kompie i napisać tekst do soundtracku piratów z karaibów.
Pierdolę, nie dam wam tekstu ;_;
Zgłodniawszy przemyciłam się do kuchni i zwinęłam kubek z ramenem. Pałeczki do jedzenia miałam spakowane, bo kupiłam w kauflandzie. W pokoju zastałam Tobiasza siedzącego z komputerem na kolanach. Spanikowałam, dobiegłam do niego i zamknęłam kompa przytrzaskując mu palca.
-Debilu! Wara od mej [dop. Aut. chujowej] twórczości! Q_Q
-Auuu T^T Tobi nie chciał! A jak leci po szaleńcach i szaliku, i czy ten szalik jest zielony, jak Tobiego?
-Firsto – alkohol i kasa, Sekundo – w moich wyobrażeniach jest czerwony z kut… frędzelkami (dop. Aut. w dawnych czasach słowem „kutas” nazywano frędzel, np. na końcu firanek, sznurów lub też szalików, źródło niewiadome i nie potwierdzone).
-A Tobi myślał, że zielooony T.T
Poklepałam go po głowie.
-Nie martw się Mistrzu Kajzerko, zielony niczym napromieniowany był pan ośmiornica Devi Jones~
-Weeee ~
-I Have Jar of Dirt, I Have Jar of Dirt ~ (dop. Aut. dosł. „mam słoik z ziemią~”)- nuciłam sobie jak Jack i wyglebałam się tak jak on prosto na dywan. – Mięciuteński, puszyściuteński, zielonituki i taki kajzerkowaty! – zaczęłam mruczeć i głaskać dywan – Nazwę cię… Puszek… Pan Puszek (dop. Aut. A ja jestem Zombie… Blond Yuurei Zombie)! *w*
-Eee… Tobi może pójdzie… Sobie do… Do… Gdzieś…
-Do Grzesia? Nie znam, ale pozdrów ode mnie!
-Dobrze… O.o
I się ulotnił, kiedy ja jarałam się dywanem. Potem postanowiłam, że nie mogę się kryć w pokoju jak Ruka pod łóżkiem i muszę jakoś się pokazać po kryjówce/bazie/siedzibie, czy co to kurwa jest.
Ale najpierw ramen. Dziwnie było jeść oryginał zamiast vifona, ale ok.
Zjadłam nieszczęsnego ramena, urwałam kawałek kartki z testamentu spisanego w niedawnej nocie oraz poczłepałam do pokoju Kisame. Puknęłam drzwi niczym Itachi w drzwi hotelowe po Naruciaka.
Zero reakcji. Pukłam rraz jeszcze. Nic. No dobra, poszłam dalej. To były czyjeś drzwi. Popukałam znów niczym Itachi. OK. Przed oczami wylądowała mi kosa wbita w drzwi. Już wiedziałam, że to pokój Hidana, i zapewne odprawiał on rytuał, modlił się czy coś w ten deseń, skoro tak gościa witał, więc czym prędzej spitoliłam stamtąd.
Potem ujrzałam mojego narzeczonego (tylko on jeszcze o tym nie wie, a narzeczony dlatego, że fajnie to brzmi, a ja i tak nie mam zamiaru się hajtać nigdy, nawet z moim psem Misią, dop. Aut. CZYSTA PRAWDA, czysta niczym sedes potraktowanty domestosem. A teraz na serio… Skąd ja wzięłam takie porównanie, i czemu w tej notce jest tak dużo dopisków autorki?) – Akasunę no Sasoriego.
Kolejnymi godzinami łaziłam za nim błagając o autograf, a ten się nie zgodził, dopóki nie uczepiłam się jego nogi błagając i płacząc, więc żeby mieć spokój dał mi ten nieszczęsny autograf, który powiesiłam sobie nad łóżkiem w złotej ramce, którą znalazłam u Tobiego w szufladzie. Znalazłam tam też kilka „fajnych” gazetek (dop. Aut. wszystkie skojarzenia słuszne, ah, kolejny durny dopisek, głupia Yumi!), których wcześniej nie zauważyłam. Je też mu podwinęłam, a co! Niech się męczy, gdzie są! Upchnęłam je pod materac Tobiego, w najgorszym wypadku Ruka, którą mimo wszystko, mimo wszystkich niezezwoleń hoduję – zje je.
Dobra, ogarniwszy się (dop. Aut. nie ma takiego słowa, ale kojarzy mi się z Garnier.. garniwszy się… a to znowuż z garnkiem! Czyli Garnier = Garnek >.>) rozkazałam Mistrzowi Kajzerce zrobić sobie KAKAO. Jako, że dołączyłam do Akatsuki muszę pić złowieszcze kakao (dop. Aut. Mimo, że kakao to jest uosobienie dobra i nieba (w gębie)). Byłam zbyt wystraszona (no niby byłam fanką, ale do cholery, ja się boję komuś wysłać komentarz na deviantart’cie (może jestem nieśmiała, ale nie wiem, nie umiem ocenić żadnej swojej cechy prócz tego, że żem zboczona) to miałabym niby z kimś z Aka oko w oko stanąć?! No dobra… Oko w tors, bo jestem kurduplem).
Dlatego też postanowiłam siedzieć w pokoju na kompie i napisać tekst do soundtracku piratów z karaibów.
Pierdolę, nie dam wam tekstu ;_;
Zgłodniawszy przemyciłam się do kuchni i zwinęłam kubek z ramenem. Pałeczki do jedzenia miałam spakowane, bo kupiłam w kauflandzie. W pokoju zastałam Tobiasza siedzącego z komputerem na kolanach. Spanikowałam, dobiegłam do niego i zamknęłam kompa przytrzaskując mu palca.
-Debilu! Wara od mej [dop. Aut. chujowej] twórczości! Q_Q
-Auuu T^T Tobi nie chciał! A jak leci po szaleńcach i szaliku, i czy ten szalik jest zielony, jak Tobiego?
-Firsto – alkohol i kasa, Sekundo – w moich wyobrażeniach jest czerwony z kut… frędzelkami (dop. Aut. w dawnych czasach słowem „kutas” nazywano frędzel, np. na końcu firanek, sznurów lub też szalików, źródło niewiadome i nie potwierdzone).
-A Tobi myślał, że zielooony T.T
Poklepałam go po głowie.
-Nie martw się Mistrzu Kajzerko, zielony niczym napromieniowany był pan ośmiornica Devi Jones~
-Weeee ~
-I Have Jar of Dirt, I Have Jar of Dirt ~ (dop. Aut. dosł. „mam słoik z ziemią~”)- nuciłam sobie jak Jack i wyglebałam się tak jak on prosto na dywan. – Mięciuteński, puszyściuteński, zielonituki i taki kajzerkowaty! – zaczęłam mruczeć i głaskać dywan – Nazwę cię… Puszek… Pan Puszek (dop. Aut. A ja jestem Zombie… Blond Yuurei Zombie)! *w*
-Eee… Tobi może pójdzie… Sobie do… Do… Gdzieś…
-Do Grzesia? Nie znam, ale pozdrów ode mnie!
-Dobrze… O.o
I się ulotnił, kiedy ja jarałam się dywanem. Potem postanowiłam, że nie mogę się kryć w pokoju jak Ruka pod łóżkiem i muszę jakoś się pokazać po kryjówce/bazie/siedzibie, czy co to kurwa jest.
Ale najpierw ramen. Dziwnie było jeść oryginał zamiast vifona, ale ok.
Zjadłam nieszczęsnego ramena, urwałam kawałek kartki z testamentu spisanego w niedawnej nocie oraz poczłepałam do pokoju Kisame. Puknęłam drzwi niczym Itachi w drzwi hotelowe po Naruciaka.
Zero reakcji. Pukłam rraz jeszcze. Nic. No dobra, poszłam dalej. To były czyjeś drzwi. Popukałam znów niczym Itachi. OK. Przed oczami wylądowała mi kosa wbita w drzwi. Już wiedziałam, że to pokój Hidana, i zapewne odprawiał on rytuał, modlił się czy coś w ten deseń, skoro tak gościa witał, więc czym prędzej spitoliłam stamtąd.
Potem ujrzałam mojego narzeczonego (tylko on jeszcze o tym nie wie, a narzeczony dlatego, że fajnie to brzmi, a ja i tak nie mam zamiaru się hajtać nigdy, nawet z moim psem Misią, dop. Aut. CZYSTA PRAWDA, czysta niczym sedes potraktowanty domestosem. A teraz na serio… Skąd ja wzięłam takie porównanie, i czemu w tej notce jest tak dużo dopisków autorki?) – Akasunę no Sasoriego.
Kolejnymi godzinami łaziłam za nim błagając o autograf, a ten się nie zgodził, dopóki nie uczepiłam się jego nogi błagając i płacząc, więc żeby mieć spokój dał mi ten nieszczęsny autograf, który powiesiłam sobie nad łóżkiem w złotej ramce, którą znalazłam u Tobiego w szufladzie. Znalazłam tam też kilka „fajnych” gazetek (dop. Aut. wszystkie skojarzenia słuszne, ah, kolejny durny dopisek, głupia Yumi!), których wcześniej nie zauważyłam. Je też mu podwinęłam, a co! Niech się męczy, gdzie są! Upchnęłam je pod materac Tobiego, w najgorszym wypadku Ruka, którą mimo wszystko, mimo wszystkich niezezwoleń hoduję – zje je.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz